Inflacja to rozbój, ale zgodny z prawem, część 1

Gregory Bresiger, 23 marca 2007

Tekst oryginalny

Inflacja… największy problem świata.

– Paul Cabot, legendarny doradca finansowy,
cytowany we „Władcach pieniądza” Johna Traina.

Groźny duch znowu nawiedził naszą ekonomię i nasze portfele, wartość praktycznie każdej rzeczy.

Nazywa się inflacja. Szkodzi nam na codzień, ale też może zniszczyć nadzieje na przyszłość milionom Amerykanów, którzy zaangażowali się w wybrany przez siebie plan oszczędnościowy, inwestycyjny albo długoterminowe planowanie wydatków. A wszystko przez to, że nasz rząd, odpowiedzialny za zmniejszanie inflacji, albo przynajmniej za kontrolę nad nią, sam jest źródłem problemu.

Jeżeli przyjmiemy prawidłową definicję tego, czym jest inflacja – a jest to obniżenie wartości urzędowej waluty przez nadmierne tworzenie pieniędzy bez żadnych określonych granic – to jedyną odpowiedzialną za nią stroną jest rząd poprzez swoją władzę nad systemem bankowym.

Wciąż niewielu spośród Amerykanów rozumie skąd się bierze inflacja. Niektórzy rozumieją, jednak kontrolowaną inflację, inaczej określaną mianem „wygodnej”, uznają za potrzebną do utrzymania gospodarki w dobrej kondycji. W przeszłości niektórzy uzasadniali, że inflację trzeba wykorzystywać jako sposób na redystrybucję dochodów albo jako sposób na opłacanie kosztów wojen.

Inflacja jest bezdyskusyjnie korzystna dla rządu, który się nią posługuje, ponieważ niewiele osób zwraca uwagę na to, co się dzieje z cenami, dopóki sytuacja nie wymknie się spod kontroli. Niestety, tak się składa, że wielu z wpływowych ludzi uważa małą inflację za zjawisko korzystne. Utrzymują, że powstrzymuje ona gospodarkę kraju przed recesją oraz że działa jak efekt Robin Hooda.

Czy to nam się podoba czy nie, koszt inflacji jest ekonomiczną chorobą, która może zmienić się w zarazę która zniszczy całą gospodarkę. Taka zaraza już zdarzała się w przeszłości, u nas i w innych krajach na świecie.

Choroba zawsze wydawała się niegroźna. Do niedawna jej znaczenie było albo zmniejszane do minimum albo wręcz pomijane. Niemniej jednak, trzeba spytać: czy stała inflacja – inflacja, która może się wymknąć spod kontroli w każdej chwili – czy jest ryzykiem do zaakceptowania? Zanim odpowiemy, spróbuję pokazać cechy charakterystyczne naszej stałej inflacji.

Najbardziej podstępny podatek

Inflacja jest podatkiem, ponieważ tylko rząd ma prawo do tworzenia pieniędzy. Przypuszczam, że to właśnie dlatego osoby popierające agresywną politykę zagraniczną, wspieraną przez silne zaplecze wojskowe, albo osoby będące za państwem jeszcze bardziej opiekuńczym, tak często są tymi samymi ludźmi, którzy bagatelizują ryzyko inflacji albo wręcz bronią jej użyteczności.

Na przykład po I Wojnie Światowej w Weimarze, Niemcy które kontynuowały i rozszerzały programy socjalne państwa przedwojennego, używały inflacji bez pardonu. W 1922 roku minister spraw zagranicznych, Walther Rathenau, stwierdził, że inflacja „nie była gorsza ekonomicznie niż kontrolowane ceny wynajmu” i jak utrzymywał, inflacja zabiera tylko tym, którzy posiadają i daje tym, którzy nie mają nic, co w kraju tak biednym jak ówczesne Niemcy było „w zupełności właściwe”. Rathenau i inni twierdzili, że kiedy już rozpoczęła się spirala inflacji, to nie można jej było powstrzymać, chyba że „chciałoby się rewolucji”.

Włoski ekonomista, Constantino Bresciani Turroni, uważał z kolei, że ciągła inflacja będzie zabójcza dla ekonomii. Pisał, że pokona ona „moralne i intelektualne wartości”. Bresciani Turroni badał niemiecką inflację. Pisał, że „zatruła Niemców i rozpowszechniła wśród nich ducha spekulacji i całkiem odwróciła ich uwagę od rzetelnej i regularnej pracy.” Co prawda jeszcze nie osiągnęliśmy takiej fazy inflacji w dzisiejszej Ameryce, ale czujemy jej wpływ.

Na pasku płacowym nie są wymienione koszty inflacji, ale ich straszna siła zjada część dochodów. To najbardziej podstępny podatek, bo większość Amerykanów nie rozumie kto albo co go powoduje i dlaczego. Właśnie dlatego uważam, że inflacja jest największym i najbardziej skutecznym sposobem kradzieży, jaki kiedykolwiek wymyślono.

Przesada?

Bynajmniej. W odróżnieniu od rozboju z bronią w ręku albo wyłudzenia dokonanego przez mistrzów oszustwa, inflacja jest zgodna z prawem i akceptowana jako narzędzie używane przez rządy. I to jest największe oszustwo. Większość ofiar inflacji nie ma pojęcia o tym, że dali się nabrać na fałszywe pieniądze. Nie mają pojęcia, że rządowy bank centralny używa inflacji, żeby ich okradać, a narzekają na ceny w sklepach i uznają je za skandaliczne.

W tych rzadkich przypadkach, kiedy przeciętni ludzie zaczynają się orientować w tym, co się dzieje, całe grupy polityków i prominentnych ekonomistów ruszają inflacji z odsieczą. Na przykład populistyczny dziennikarz William Greider, w swojej quasi-historii Fed (amerykańskiego banku centralnego) zatytułowanej „Sekrety świątyni”, opisywał korzyści płynące z wielkiej inflacji lat ’70-tych XX. wieku. Ówczesny poziom inflacji wyrażał się liczbami dwucyfrowymi.

„Inflacja”, zachwycał się Greider, „była szczególnie korzystna dla szeroko rozumianej klasy średniej, rodzin, które posiadały swój własny dom, które były zależne od pensji a nie od odsetek albo dywidend od aktywów finansowych.” Spośród ekonomistów wychwalanych przez Greidera, przychodzi mi na myśl John Maynard Keynes, który wierzył w inflację jako w sposób na wyciągnięcie gospodarki z depresji. Jego następcy w ciągu ostatnich 60 lat stali się tak liczni, że nawet taki krytyk keynesizmu, jakim był Milton Friedman, zwykł był mówić „Teraz wszyscy jesteśmy keynesistami.”

Nawet jednak wyznawcy kontrolowanej inflacji, kiedy choroba wymknie się spod kontroli, rzadko winią za to źródło choroby – nasz nieodpowiedzialny bank centralny.

Fed i inflacja

W codziennej prasie i w politycznych przemówieniach za wysoką stopę inflacji zwykle nie są obwiniani prezesi banków centralnych ani politycy, którzy uchwalają prawo na nią zezwalający. Winne są koncerny z sektora prywatnego, bo przecież musi się znaleźć kozioł ofiarny.

Wysoka stopa inflacji to jak zwykle wynik działań tych samych podejrzanych, co zawsze. Podejrzani to zawsze koncerny naftowe, które chcieli ponownie znacjonalizować niektórzy senatorowie koło roku 1970. Inflacja to wina chciwych Arabów (których petrodolary zostały zdewaluowane przez Richarda Nixona) albo wina skąpych pracowników albo kapitalistów, którzy zbierają „bezwstydne zyski”. Ta ostatnia pozycja to polityczne echo z lat 70-tych, które ostatnio wróciło do mody. Na celowniku populistycznych polityków, kiedy tylko wzrasta stopa inflacji, znajduje się też wiele innych grup o różnym pochodzeniu etnicznym albo wyznaniowym.

A przecież odpowiedzialność za inflację spoczywa całkowicie na rządzie federalnym, poprzez bank centralny, System Rezerwy Federalnej. Fed otrzymał tę władzę od Kongresu. Szef Fed jest wybierany przez prezydenta i zatwierdzany przez Senat.

Niektórzy uważają, że inflacją można zarządzać z korzyścią dla ekonomii. Niskie stopy inflacji, 2% lub mniej rocznie, wskazują na taki wzrost i stabilność cen, które zapobiegają depresjom. Tak od dawna twierdzą ekonomiści od Keynesa. Uważają, że spadek cen i nominalnych pensji (pensji niekorygowanych inflacją) w gospodarczo złym okresie jest politycznie niemożliwy z powodu związków zawodowych i istniejących ułomności kapitalizmu.

Poziom „2% lub mniej” jest tak zwaną „strefą komfortu”, o której mówią liczni urzędnicy Fed. Fed, w odróżnieniu od innych banków centralnych, nie ma określonych celów inflacyjnych. Według Janet Yellen, prezydent Fed w San Francisco, 1 – 2 procent inflacji to zakres, w którym szefowie banków centralnych uważają, że ekonomia może być zarządzana bez nadmiernego wzrostu cen i nadal osiągać zdrowy wzrost gospodarczy.

Dla innych, dla tych którzy są bardziej sceptycznie nastawieni do zarządzania ekonomią przez rząd, albo dla tych, którzy mają większą znajomość historii, pomysł zarządzania inflacją jest bzdurą. Zapobieganie deflacji i recesji a w tym samym czasie uniknięcie takich stóp inflacji, które mogą wyrządzić szkody osobom z długoterminowymi lokatami, jest marzeniem niemożliwym do osiągnięcia. Wystarczy spojrzeć, dokąd zmierza obecnie nasza gospodarka, ostrzegają wnikliwi krytycy.

W czerwcu Fed opublikował dane świadczące o najwyższym wzroście cen od roku 2002. W lipcu roczny wzrost cen wynosił 3,4%. W sierpniu sytuacja była trochę lepsza, bo miesięczny wzrost cen wyniósł 0,2%, co oznacza rocznie 2,4%. Tak czy inaczej, Fed przegrywa w tej niebezpiecznej zabawie z inflacją.

A naprawdę jest jeszcze gorzej. Rządowy wskaźnik cen detalicznych (CPI – Consumer Price Index) nie bierze do swoich obliczeń najbardziej zmiennych cen – żywności i energii.

Złudzenia inflacji

Podobnie jest z ogłoszeniem, że rządowy deficyt wynosi X milionów dolarów, nie licząc „wielkości pozabudżetowych” takich jak ubezpieczenia społeczne i medyczne, Social Security i Medicare. Ten sposób liczenia pozwolił administracji Clintona zlikwidować deficyt, pomimo że rządowe zadłużenie rosło przez całe osiem lat jej rządów. Pomiędzy rokiem 1997 a 2001, w okresie kiedy rząd dumnie ogłaszał 557 miliardów nadwyżki budżetowej, zadłużenie rządu wzrosło o około 438 miliardów dolarów.

Jak do tego doszło?

Nazywa się to księgowością pozabudżetową. Pomijanie nieprzyjemnie wyglądających liczb to pomysł wprost z ksiąg rachunkowych Enronu.

A więc nawet jeśli podawane są niskie wzrosty cen, tak jak w latach 90-tych, to w rządowe liczby można wątpić. Ostatecznie to przecież rząd sam sobie wystawia ocenę, którą nam później przedstawia. Niezależnie, czy chodzi o Wietnam, czy o Irak, czy o wzrost cen – zawsze wydaje się, że wszystko jest w porządku.

Rząd prawie zawsze przedstawia zniekształcony obraz inflacji. To słuszne działanie, przecież inflacja zawsze zniekształca prawdziwą wartość dóbr i usług. Wprowadza zamieszanie zarówno u sprzedających jak i u kupujących.

Mimo usprawiedliwień małej inflacji jako zjawiska pożytecznego, wyłączna kontrola rządu nad podażą pieniędzy ma poważne konsekwencje dla osób oszczędzających, dla osób otrzymujących stały dochód i dla praktycznie wszystkich, którzy planują zakupy w odległej przyszłości.

Ponadto inflacja tworzy efekt fałszywego bogactwa. Klasyczną anomalią inflacji jest osoba, która ma więcej niż kiedykolwiek pieniędzy w portfelu lub na koncie w banku, a mimo tego nie może pozwolić sobie na porządne życie. Ta osoba ma nominalnie więcej dolarów, za które nie może kupić tylu towarów i usług, co wcześniej, bo ceny poszły w górę szybciej niż się to działo wcześniej. Ta osoba czuje się bogatsza – ma więcej dolarów, niż wcześniej – ale jest biedniejsza, bo za swoje dolary może kupić mniej towarów i usług.

Przykładowo w roku 1972 przeciętny Amerykanin zarabiał, według Ministerstwa Pracy, zarabiał 335 dolarów tygodniowo. Dzisiaj przeciętny Amerykanin zarabia nominalnie więcej (w dolarach, które nie uwzględniają poziomu inflacji), ale jeśli skorygujemy tę wielkość o inflację, to zarabia dziś przeciętnie tylko 228 dolarów.

Przeciętnego Amerykanina ogarnia frustracja. A więc wini posłańców złej wieści – koncerny naftowe, pracodawców i tak dalej – zamiast osoby odpowiedzialne za ustalanie i kontrolowanie polityki monetarnej i podatkowej.

Biorąc od uwagę zniekształcone liczby dotyczące cen, podane przez rząd, prosta prawda powinna być teraz jasna nawet dla naszych centralnych bankierów i prawodawców – jesteśmy blisko powtórki sytuacji i błędów z lat 1970-tych, z epoki notorycznej stagflacji.

Tymczasem nasi bankierzy, nie chcąc wywołać niepokoju na wrażliwych rynkach finansowych zdecydowali, że na razie nie podniosą stóp procentowych. Niektórzy z bankierów przynajmniej wyrazili swoje wątpliwości publicznie. Bawią się w hazard stawiając jako zastaw naszą własność i możliwość szczęśliwego życia przez dziesiątki milionów Amerykanów. Czy wygrają?

Explore posts in the same categories: Ekonomia, Inflacja

One Comment w dniu “Inflacja to rozbój, ale zgodny z prawem, część 1”


Dodaj komentarz